Dziś w planie było przysiąść do przedniego pasa, a po ukończeniu uświadomiłem sobie że to był ostatni etap „blacharki”, czyli spawania czegokolwiek. Zostało mi przyspawać jedno mocowanie fotela, ale to pierdoła, poza tym, wszystkie elementy które były do wymiany (a było tego… że ho ho), wymieniłem. 🙂
Z pasem przednim było podobnie jak z tylnym, podchodziłem jak do jeża, ciągle coś nie pasowało. Finalnie, trzeba było się troche poirytować, zacząć to robić na czuja i nim się obejrzałem, pas sztywniutko siedział w nadwoziu. 🙂
Było trochę problemów, maska za pierwszym razem się nie domykała (pasowałem na nieprzykręconej) i musiałem naginać pas, na szczęście jeden ze spawo-zgrzewów puścił i udało się dość plastycznie dopasować.
Zabezpieczyłem wszystko epoksydem z pędzla, sowicie napuszczając go we wszystkie łączenia, jutro pójdzie na wszystko masa uszczelniająca i muszę zastanowić się co dalej. Na pewno przykleje duroplasty, bo podobnie jak przy tyle, to optycznie daje najwięcej wiatru w żagle do dalszej pracy 🙂
Musze mądrze rozwiązać kwestię konserwacji podwozia i ogarnięcia tego co pod masą. Muszę zdemontować sanki, wyczyścić komorę i może polakierować podkładem, a jednocześnie fajnie by było mieć trabanta na boku. :/
Wiem że nie wygląda to profesjonalnie, ale blachy są świeże, zgrzewo-spawy porobiłem mocne a wszystko pozabezpieczałem podkładem i przyjdzie jeszcze masa, estetyka poszła na drugi plan, chce żeby było dobrze i możliwie szybko, bo czas ucieka.